Komentarze: 0
Czarna
Było cholernie ciemno ,
ciasno i niewygodnie. I przerażająco cicho. Nie czuła nóg, podobnie
ręce, chyba jej zdrętwiały, bo zupełnie nie miała nad nimi władzy,
głowa bolała. Co gorsze nie wiedziała gdzie jest, jak i dlaczego się tu
znalazła, nie miała też pomysłu, jak się z tej opresji wykaraskać. Nie
ulegało jednak wątpliwości, że dobrze by było przedsięwziąć jakieś
stanowcze kroki. Skoncentrowała się, skumulowała całą moc, jaką w tej
chwili udało jej się ogarnąć. Coś drgnęło, coś szurnęło. Najpierw
poczuła silny, choć trudny do umiejscowienia ból, potem zaczęło jej
wracać czucie w nogach, mogła poruszyć ręką, mogła przekręcić się na
bok. I tyle, dalej czuła drewnianą ścianę, taką samą, jak te, które
ograniczały ją od spodu, od góry i pozostałych boków. Chyba już
wiedziała co się wydarzyło.
Jęknęła z niezadowolenia, obróciła się na plecy i z potężną siłą
uderzyła w deskę nad sobą. Na twarz sypnęło jej jakimś kurzem, czy
raczej pyłem ze świeżo heblowanego drewna. Na styku ścian i sklepienia
pojawiła się wąska szczelina, przez którą wdarła się odrobina światła.
No, to nie było tragicznie.
Uderzyła jeszcze raz. Szczelina wyraźnie się poszerzyła, a z zewnątrz,
do jej uszu doszły jakieś pokrzykiwania i tupot licznych nóg.
Rozmasowała kostki, wzięła głęboki oddech i oburącz pchnęła deskę nad
głową. Gwoździe wyskoczyły z drewna, a wieko trumny odfrunęło wysoko na
kilka metrów i z łoskotem spadło pomiędzy stojących w kręgu ludzi.
Ludzie ci mieli przerażone twarze, ręce im się trzęsły, ale nie
wypuszczali mieczy, toporów i wszelkiej innej broni, której zdawało się
być aż za dużo.
- A mówiłem, żeby wbić jej kołek? - Warknął odziany w szary wams, trzydziestokilkuletni mężczyzna o groźnej brodatej twarzy.
*
- Dziesięciu. Może piętnastu... Nie wiem dokładnie, ale na pewno nie
więcej, jak dwudziestu. A, choćby i trzydziestu było, to i tak nic by
nie wskórali, bo siła na nich szła taka, że liczyć proporcji nie było
po co. Uciekać było trzeba i tyle, ale nie... Czarna nigdy nie ucieka.
Sytuacja może być beznadziejna, ale rozkaz, to rozkaz! A jeśli idzie
nie tylko o rozkaz, lecz i o własną dumę, tak jak to wtedy właśnie
było, to sprawa jest jeszcze prostsza. Odpuścić nie wolno i Czarna, Be,
Tornado, zwijcie ją jak chcecie, ona nie odpuści.
- I co, wtedy też nie odpuściła?
- Wtedy też nie odpuściła. A było tak...
*
„Wredna suka na smyczy jeszcze wredniejszej suki.” Ten mało
finezyjny zwrot nie był pierwszą próbą sprowokowania Tornado do gniewu.
Widać było, że diuk księstwa i miasta Cabanas, Tiago Le Onsieaux jest
strasznie pewny siebie. Trudno się dziwić. Skoro zdecydował się ogłosić
autonomię swojej jurysdykcji i zaprzestał płacenia podatków do skarbca
Arcji, to musiał być pewny swego... albo nie z pełna rozumu, co mogło
dawać podobny efekt.
Królowa Vanessa miała swoje powody, dla których chciała sprawę załatwić
cicho, (być może były to te same powody, dla których diuk czuł się tak
bezpiecznie), dlatego nie wysłała armii interwencyjnej, a jedynie
negocjatora z małą eskortą. Posłem była legendarna generał Czarna,
której sława sięgała po najdalsze krańce świata i była to sława w pełni
zasłużona. Wprawdzie Czarna zwana też Be, lub Tornado, prowadziła
jedynie kilkunastu zbrojnych, ale Vanessa liczyła, że sam widok
wielkiej wojowniczki wywoła odpowiednie wrażenie i zostanie odpowiednio
zrozumiany. Zresztą Czarna otrzymała precyzyjne rozkazy i wiedziała, co
ma zrobić w razie gdyby pertraktacje zakończyły się fiaskiem.
Wszystko wskazywało na to, że rozmowy są stratą czasu, ale Be była
cierpliwa. Wszelkie docinki zbywała milczeniem, koncentrując się na
aspektach istotnych dla jej misji, jednak zbuntowany diuk najwyraźniej
nie tylko nie miał ochoty iść na żadne ustępstwa, ale bardzo zależało
mu na upokorzeniu posłów i tym samym królowej. Najpierw kazał im bardzo
długo na siebie czekać, później w ostatniej chwili odwołał audiencję i
znów przez dłuższy czas zwlekał. Wreszcie przyjął królewską
emisariuszkę, ale zrobił to w stajniach, nie przerywając ani na chwilę
przygotowań do polowania. Przy każdej możliwej okazji urągał arckiej
monarchini i jej posłom, bagatelizował, lub wręcz wyśmiewał argumenty,
nie chciał podjąć absolutnie żadnej próby mediacji.
Miarka przebrała się, gdy do sprawy wmieszała się żona diuka. Lekko
okrągła damulka o małych świńskich oczkach i bezdennej głupocie niemal
wypisanej na twarzy wpadła do stajni, bezceremonialnie przepchnęła się
przez rycerzy Czarnej i wchodząc w słowo pani generał oznajmiła:
- Jadę na małą przejażdżkę. Wrócę rano.
- Nie spiesz się zanadto. - Diuk nie zmartwił się ani trochę. Uchwycił
gniewne spojrzenie Tornado i bez zastanowienia dodał: - A może
kochanie, chcesz poznać obecną tu przypadkiem panią Be? Jak ci się
podoba chluba burdelu zwanego arckim dworem?
- To ta? Jakaś strasznie chuda i oczy ma wyłupiaste...
Tego było za wiele. Smukła ręka pani generał wykonała ruch tak szybki,
że większość obecnych nawet go nie dostrzegło, jednak efekt był bardzo
widowiskowy. Pyzata damulka darła się wniebogłosy i zasłaniając dłońmi
twarz biegała po stajni jak oszalała. Be niedbale rzuciła pod nogi
diuka dwie gałki oczne.
- Ona mieć jeszcze bardziej wyłupiasta. - Fakt, że Tornado koszmarnie
kaleczyła poprawną wymowę niejednokrotnie wyśmiewany przez jej
nieprzyjaciół (tych, którzy jeszcze żyli), teraz zdawał się nie mieć
żadnego znaczenia. Zarówno Tiago Le Onsieaux, jak i wszyscy jego
poddani znajdujący się w stajni stali osłupiali toteż nikt nie
zaprotestował, gdy Czarna odwróciła się na pięcie i prowadząc swój
orszak wyszła. Pakty były definitywnie zakończone.
Chłodne powietrze szybko pomogło Be ochłonąć. Nie często zdarzało się
jej działać impulsywnie, ale tym razem zrobiła wyjątek. Dopiero gdy
gniew lekko ustąpił zdała sobie sprawę, że pokpiła sprawę. W przypadku
niepowodzenia pertraktacji miała zabić diuka Tiago i w stajni z
pewnością miała ku temu okazję. Po tym, co się stało zbliżenie się do
niego będzie dużo trudniejsze. Zapewne należałoby zacząć martwić się o
własne życie...
- Poczekać tu pod broń!
Rozkaz wydawał się mało precyzyjny, ale rycerze pojęli go w lot.
Sięgnęli po miecze i ustawili się półkolem przy wyjściu ze stajni.
Tymczasem Czarna pewnym krokiem weszła już do pomieszczenia. Długa,
ostra jak brzytwa klinga połyskiwała groźnie, podobnie, jak oczy
kobiety. Nie zwracała uwagi na panujące wokół poruszenie, na
podniesione głosy, gniewne pomruki i pokrzykiwania. Kilku giermków
próbowało zastąpić jej drogę, lecz ścięła ich jednym ciosem, zadanym
jakby od niechcenia. Nawet nie zwolniła. Szła prosto do miejsca, gdzie
diuk i kilku dworzan trzymali i uspakajali szamoczącą się i wrzeszczącą
księżną.
Tiago Le Onsieaux zobaczył nadchodzącą Tornado za późno, by jakoś
sensownie zareagować. Rzucił się do ucieczki, ale w ogólnym chaosie
wpadł na kogoś ze służby, stracił równowagę i upadł. Nim zdążył się
podnieść nastąpił koniec.
Trzymając w lewej ręce głowę diuka Be wyskoczyła ze stajni. Za nią
wypadła wściekła chmara ludzi, jednak szybka reakcja czekających w
gotowości rycerzy zmusiła ich do cofnięcia się do pomieszczenia.
Nie mieli dużo czasu na strategiczny odwrót, więc go nie tracili. Ktoś
przyprowadził konie, które szczęśliwym trafem czekały w innej stajni,
wskoczyli w siodła puścili się galopem przez otwartą bramę zamku, most
zwodzony i dalej przez miasto. Nim ruszył pościg, Czarna na czele
swojego małego oddziału pędziła już podgrodziem. Gdy roztrącając
przypadkowych kupców i chłopów wypadli na gościniec, z pozostałych za
plecami murów i wież Cabanas sypnęły się strzały i bełty, były jednak
bardzo niecelne. Raptem jedna utkwiła w jukach przedostatniego z
rycerzy i to na tyle lekko, iż nie tylko nie zraniła konia, ale po
chwili sama odpadła na ziemię. To było zdecydowanie za mało, by
zatrzymać uciekających.
Odział pościgowy, który udało się wreszcie zorganizować, gdy wyruszył,
miał już tak dużą stratę, że szansę na dopadnięcie Tornado, nim razem
ze swoimi ludźmi zapadnie w gęste lasy, wydawały się minimalne. Wtedy
jednak ścigającym pomogło szczęście.
Z lasu wyłoniła się chorągiew wojska wracająca z patrolu. Szli powoli
kierując się gościńcem w stronę miasta. Tornado ze swoją garstką
rycerzy nie miała już czasu na manewry. Z tyłu była pogoń, przed nią
zaś armia, której nie miała szansy pokonać. Zwrócili konie w lewo,
próbując wyminąć niespodziewaną przeszkodę, ale wroga chorągiew szybko
zorientowała się w sytuacji. Błyskawicznie konnica rozeszła się na boki
i szerokim wachlarzem pognała naprzeciw uciekinierom.
Czarna splunęła, zaklęła i mocniej spięła swojego konia. Wyszarpnęła z
pochwy miecz, zakręciła nim młynka i z dzikim wrzaskiem poprowadziła
swoich kilkunastu podwładnych do boju, którego nie miała prawa wygrać.
Trwało to długo. Zdecydowanie za długo, jak na ilość walczących, ale
wreszcie na placu boju pozostała już tylko Tornado otoczona ciasnym
kręgiem przeciwników. Pchana desperacją, wraz ze swoją drużyną wysiekła
i okaleczyła blisko setkę wrogów, jednak to tylko przedłużało czas
bitwy, nie mogąc mieć przełożenia na ostateczny wynik.
Z ran na udzie i ramieniu płynęły gęste potoki krwi. Podobnie musiało
być w przypadku okaleczeń ukrytych pod pokrzywioną i spękaną czarną
zbroją. To, że arcka wojowniczka stała o własnych siłach zakrawało na
cud. Nic dziwnego, że wśród zwycięzców nie było chętnego, który by
wystąpił z szeregu i dobił ofiarę. Kilku, którzy odważyli się na taki
krok leżało martwych u stóp kobiety. Wcześniej próbowano ją wziąć
żywcem, ale ta koncepcja okazała się totalną pomyłką. Czarna nie dała
się unieruchomić, a wszyscy uczestniczący w tym nieszczęsnym
przedsięwzięciu gryźli teraz piach.
- I co? Nędzna hołoty, co wy teraz poczynać?! - Be była daleka od
tryumfowania, bo jej sytuacja wciąż była beznadziejna, ale pozwoliła
sobie na szydzenie z wrogów.
Ostry świst przeszył powietrze i gruby bełt wbił się głęboko między
łopatki wojowniczki. Był jak sygnał, po którym ze wszystkich stron
posypały się dziesiątki pierzastych pocisków, a nawet kilka oszczepów...
Brodacz w szarym wamsie podszedł do martwej Tornado. Poprzebijana
strzałami wyglądała koszmarnie, ale wciąż groźnie. Kopnięciem obrócił
ją z pleców na bok, ukląkł i spojrzał na jej zakrwawioną twarz.
- Ta wściekła suka nie mogła być człowiekiem. Trzeba ją dobić kołkiem.
- Zdurniałeś Caringtonn? Dobić? Myślisz, że ją trzeba dobijać? -
Pasowany rycerz, kapitan chorągwi, wielmożny Not Yngehm uniósł
przyłbicę i również podszedł do trupa.
- Właśnie tak myślę. Połamać jej ręce i nogi, związać i zakopać twarzą do ziemi.
- Padło ci na mózg, czy możeś podczas bitwy po łbie dostał? - Rycerz
uśmiechnął się zadowolony z własnego dowcipu, ale wśród otaczających
ich żołnierzy panowało grobowe milczenie. Po tym, jak zginęło tylu
towarzyszy nikomu nie było do śmiechu.
- Nie jestem ranny i więcej, nawet żem nie pijany! - Brodacz zachowywał
śmiertelną powagę. - Zrób panie tak, jak radzę, bo kłopoty na tym się
nie skończą.
- Kłopoty się dopiero zaczęły. Diuk nie żyje, w księstwie zapanuje
chaos, a za chwilę przyjdą arckie wojska i to dopiero będzie kłopot. Co
więcej, kłopot, z którym sobie bez diuka nie poradzimy. Zbezczeszczenie
zwłok legendarnej wojowniczki tylko zaogni sytuację.
- Kapitulować trzeba natychmiast, może unikniemy rzezi i zburzenia Cabanas, ale z tą tu... Z nią trzeba tak, jak mówię.
- Caringtonn, jesteś nienormalny!
- Możliwe, ale wolę być nienormalny i żywy. - Milczące spojrzenia żołnierzy zdawały się potwierdzać tą opinię.
- Jak chcecie. - Kapitan Not Yngehm machnął ręką. - Tylko szybko i tak, żeby się wieść nie rozniosła.
*
- I co, nie pomogło?
- Nie. Sprawą zajęło się dwóch młodych wojowników. Zostawiono ich
samopas, tymczasem, oni nie zwyczajni byli do wojny, a co dopiero mówić
o takich rozkazach. Kiedy łamali kości martwej kobiecie mało sami nie
pomdleli, a jak przyszło do kołka, żaden nie potrafił się przełamać. W
końcu nie przebili truchła, tylko wrzucili do trumny i zamknęli wieko.
Nie zdążyli wykopać dołu, gdy Czarna ocknęła się i z całą siłą bić
zaczęła w deski.
- Ja bym na zawał zszedł.
- Ech, wojacy też ze strachu mało nie pomarli, ale starczyło im rozumu,
by wsparcie wezwać. Zbiegowisko się zrobiło, każdy za broń złapał, ale
gdy wieko w górę poleciało nic nie mogło pomóc.
- Be wściekła się, moc na nią jakaś spłynęła, co dokładnie było, trudno
mi rzec. Pierwszy zginął kapitan, zaraz po nim brodacz, co radził, jak
potworzycę unicestwić. Potem pomarło jeszcze wielu, wielu innych, a ci,
co zdołali uciec po dziurach jakichś zapadli, nosa boją się wyściubić i
w strachu przed zemstą wielkiej Tornado pary z gęby nie puszczą, że
widzieli to, co widzieli.
- Bajdy, jeśli to prawda by być miała, to tobie, stary zgredzie
wielmożna pani Czarna łeb już dawno by urwała, żebyś nie rozpowiadał
tej historii. Wszak choćby dziś, ona we wsi tu niedaleko popasa, raz,
dwa by się z tobą uwinąć mogła.
- Panie, wierzyć nie musisz, wszak ja jeno prostym człekiem jestem, co
opowieścią na chleb zarabia. Wie to i pani generał, jako i wie, że
rzadko kto wierzyć mi zechce, przeto przejmować się nie musi. Ale
rzeknę wam, że wszystko to święta prawda!
- Bajdy, bajdy, bajdy. - Młody kupiec z lekceważeniem machnął ręką i poszedł po piwo.
Starzec również złapał za kufel i zwilżył zmęczone gardło. Po sali
przeszedł najpierw szmer, a potem słuchacze we własnych gronach zaczęli
rozmawiać o tym co usłyszeli. Jedni wierzyli, inni nie, dość, że temat
był świetny na najbliższe kilka godzin.
*
- I co myślisz Vesuvio?
- Myślę, że staruch opowiada prawdziwą historię matko Etno.
- Ja też tak myślę.
- Ale co możemy zrobić?
- Chyba nie ma się nad czy zastanawiać.
Matka Etna i akolita Vesuvio siedzieli pod filarem podtrzymującym
sklepienie karczmy i do tej pory cicho przysłuchiwali się opowieści.
Teraz, gdy bajarz zrobił przerwę poprosili o dzban wina i szeptem
wymieniali uwagi. Ronda kapeluszy rzucały cień na ich twarze, a szare
odzienia nie wyróżniały ich z tłumu biesiadników i słuchaczy. Nikt, za
wyjątkiem obsługującej dziewki nie zwracał na nich uwagi, mogli więc
bez obawy, że ktoś się wtrąci snuć swoje plany.
- Nie będzie dobrze dla naszego kościoła, gdy zacznie się go łączyć ze
sprawą legendarnej Tornado, jednak nie możemy pozostać bezczynni.
Potwór, wampir najpewniej, bezkarnie wędruje po świecie, a teraz zaległ
we włościach naszej świątyni. Nie mamy wyjścia, ba, to nasz święty
obowiązek, ale i przywilej, by rozwiązać ten problem ostatecznie. -
Kobieta znów zamilkła. O tym, że w hierarchii stała znacznie wyżej od
Vesuvia na pierwszy rzut oka nie świadczyło nic. Jedynie bystrzejsi
obserwatorzy dostrzegli mało efektowny, choć kunsztownie wykonany
srebrny sygnet na serdecznym palcu jej lewej dłoni. - Musimy działać
szybko, ale z rozmysłem. Wszystko musi wyglądać tak, żeby nikt nas z
Tornado nie połączył.
- Jeśli zginie generał arckiej armii, niełatwo będzie to zatuszować.
- Niekoniecznie. Ona jest sławna, ale również z tego, że chadza
własnymi drogami, że pojawia się w różnych miejscach, że przypadek i
chaos rządzą jej losami i legendą. Myślę, że niewielu wie, gdzie ona
teraz jest, łatwo będzie też przekonać, że z tego miejsca odjechała
cała i zdrowa.
- A jak to zrobimy? Nie udało się chorągwi wojska...
- Nieuważnie słuchałeś opowieści Vesuvio...
*
Kult bogini Tenaa był w tej części Arcji bardzo popularny. Pełno
było pomników i kapliczek, tak w miastach, jak i po wioskach. W Lirii
stała wielka świątynia stanowiąca główny ośrodek kultu, ale i na
prowincji nie brakowało klasztorów i mniejszych ołtarzy.
Dla matki Etny i Vesuvia zebranie w krótkim czasie kilkuset gorliwych
wyznawców nie okazało się dużym problemem. Odwiedzili raptem kilka wsi,
ale wieść, że kapłanka wzywa do stawienia się w gotowości na służbę
bogini, lotem błyskawicy rozeszła się po okolicy i jeszcze nim zrobiło
się widno prawie tysiąc zbrojnych w widły, cepy, sierpy i siekiery
ludzi zebrało się za płotami osady nazywanej przez miejscowych Starymi
Dymami.
*
Pijana jak bela Czarna leżała w dziwnej pozie pod ścianą stajni z
jedną nogą zadartą na koryto i częściowo w nim zanurzoną, oraz twarzą
umiejscowioną tuż obok górki końskiego łajna. Pierwszy kamień zakłócił
jej sen, ale nie obudził. Oczy otworzyła dopiero gdy kolejny pocisk
boleśnie ugodził ją w odsłonięty brzuch. Refleksu nigdy jej nie
brakowało, ale teraz, gdy posypała się na nią istna lawina mniejszych i
większych skalnych odłamków, niewiele mogła zrobić. Wprawdzie poderwała
się zwinnie, ale unikając trzech, czy pięciu razów, dostawała dziesięć
innych.
Sytuacja tak ją zaskoczyła, że nawet nie bardzo mogła ocenić, co się
dzieje. Widziała tłum wieśniaków, o obliczach aż napęczniałych od
nienawiści, ale o co im szło? To zresztą nie było istotne. Ważniejsze
było, by przeżyć, a szanse na to zdawały się minimalne i malały z
każdym kolejnym celnym kamieniem. Miotała się to w prawo, to w lewo,
tłum falował, odsuwał się tak, by być poza jej zasięgiem, a coraz to
nowe pociski uderzały w jej pokrwawione ciało.
Upadła. Udało jej się jeszcze na chwilę podnieść na kolana, ale
trafiona w głowę ponownie znalazła się na ziemi. Wtedy wieśniacy zawyli
potępieńczo i rzucili się na nią, jak stado wygłodniałych wilków. Razy
siekier i cepów padały chaotycznie, ale z niesamowitą zaciekłością.
Widły dźgały, kaleczyły sierpy i noże. Wreszcie przestała się ruszać.
Wójt Borowik nie miał skrupułów. Pouczony dokładnie, co i jak ma
zrobić, kilkakrotnie uderzył siekierą i odciął nieboszczce kończyny.
Prosta, bukowa trumna już czekała. Truchło powiązano jeszcze powrozami
i wrzucono do środka zwracając uwagę, by było twarzą do dołu. Ręce i
nogi jeszcze połamano i w nieładzie rzucono na martwe ciało.
- Kołek! - Wrzasnął wójt.
Ktoś z tłumu ochoczo podał naostrzony kawałek osiki i kowalski młot.
Borowik przymierzył, wziął zamach i wbił drewno głęboko między łopatki
zabitej kobiety. Zamknięto trumnę, załadowano na wóz i powieziono na
rozstaje. Głęboki dół był już wykopany, więc pogrzeb odbył się szybko i
sprawnie. Po kilkunastu minutach obok gościńca był już tylko placyk
świeżo skopanej i udeptanej ziemi. Ludzie pomrukując groźnie rozeszli
się do domów i tak, jak im przykazała kapłanka, zapomnieli o całej
sprawie. Zresztą, nie było co pamiętać. Czasem trzeba posunąć się do
linczu i tyle. Skoro bogini tak kazała, to sprawa była słuszna.
*
Było cholernie ciemno , ciasno i niewygodnie. I przerażająco
cicho. Tornado nie czuła nóg, podobnie ręce, chyba jej zdrętwiały, bo
zupełnie nie miała nad nimi władzy, głowa bolała, a właściwie, to
bolało dokładnie wszystko. Co gorsze nie wiedziała gdzie jest, jak i
dlaczego się tu znalazła, nie miała też pomysłu, jak się z tej opresji
wykaraskać. Nie ulegało jednak wątpliwości, że dobrze by było
przedsięwziąć jakieś stanowcze kroki. Skoncentrowała się, skumulowała
całą moc, jaką w tej chwili udało jej się ogarnąć. Coś drgnęło, coś
szurnęło. Najpierw poczuła silny, choć trudny do umiejscowienia ból,
potem zaczęło jej wracać czucie w nogach, mogła poruszyć ręką, ale z
przekręceniem się na bok już był problem. Coś ją krępowało, a co
gorsze, ból nie zniknął. Cudowne zdolności regeneracji i samoistnego
leczenia ran nie wystarczały, a ponadto w jej plecy coś było głęboko
wbite i to coś wywoływało okropne cierpienia. Trudno powiedzieć, czy
miała przebite serce, czy płuca, dość, że tortura była okropna. Do
tego, ze wszystkich stron otaczały ją drewniane ściany.
Czarna powoli przypomniała sobie, co się wydarzyło. Jęknęła z
niezadowolenia. Z ogromnym trudem, pokonując ból wygięła się w łuk i
najsilniej, jak w tej sytuacji mogła, uderzyła głową w deskę nad sobą.
Sypnęło na nią pyłem ze świeżo heblowanego drewna i piachem. Nie mogła
tego zobaczyć, ale na styku ścian i sklepienia pojawiła się wąska
szczelina, przez którą do środka wsypało się trochę ziemi. Chyba tym
razem sytuacja przedstawiała się naprawdę tragicznie.
Szamotanina była bez sensu, bez pomocy kogoś z zewnątrz, szanse na
uwolnienie się z pułapki wydawały się zerowe. Czarna uspokoiła się,
oczyściła umysł i wytężyła wolę, w najbliższej okolicy nie było jednak
nikogo, czyją jaźnią mogłaby zawładnąć. Wysiliła się jeszcze bardziej.
Od południa ktoś nadchodził. Był jeszcze bardzo daleko, ale jego aura
była tak mocna, że Be nie miała wątpliwości z kim ma do czynienia.
Odetchnęła z ulgą. Zbliżający się wędrowiec był osobą, na którą czekała
we wsi. On co prawda jej nie znał i choć z pewnością nie uda się
wniknąć do jego umysłu, to raczej będzie można, tak po prostu, poprosić
o pomoc...